Najpierw opadł na ziemię, krzywiąc się. Gra trwała jeszcze kilka sekund, a potem rozległ się zbiorowy jęk.
Lionel Messi upadł. A Lionel Messi nie jest graczem, który upada bez powodu.
Argentyński rozgrywający i talizman chwycił się za prawą kostkę. Upadł sam, bez żadnego oczywistego kopnięcia, które można by wskazać jako przyczynę urazu, który, jak wiedział, oznaczał koniec jego wieczoru.
Zdjął prawy but i ostrożnie wstał. Fizjoterapeuci zapytali go, jak się czuje, ale musieli wiedzieć. Podszedł do linii bocznej, każdy krok był jak mały sztylet w argentyńskich sercach. Potem pojawiła się tablica: Nicolas Gonzalez wchodzi, Messi schodzi.
Messi powoli podszedł do ławki i rzucił but na podłogę. Zapadł się w siedzenie, chowając twarz w dłoniach. Leandro Paredes, jego kolega z drużyny, potargał mu włosy, ale nic nie powiedział. Co było do powiedzenia?
Sekundę lub dwie później kamera wróciła do Messiego, przybliżając najbardziej rozpoznawalną twarz w piłce nożnej. Nawet ludzkość. A Messi, arcy stoik, nie był już w stanie powstrzymać emocji.
Tłum skandował jego imię. Messi szlochał.
Łzy były chwilowe — Argentyna go potrzebowała; zawsze tak jest — ale nie sposób było ich wyabstrahować z szerszego kontekstu. Bo Messi, gdziekolwiek się znajduje w tym rozciągniętym outro kariery, zawsze towarzyszy mu nieomylne poczucie końca.
Messi ma 37 lat. Wcześniej w tym tygodniu potwierdził, że będzie to jego ostatnia edycja zawodów. Muzyka nastrojowa w obozie Argentyny sugerowała, że może to być jego ostatni duży turniej, kropka. Będzie miał 38 lat, gdy rozpocznie się kolejny Puchar Świata w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Kanadzie, a w trakcie turnieju skończy 39 lat.
Te niekończące się letnie dni spędzone na oglądaniu Messiego hasającego po boiskach piłkarskich naszych dusz? Teraz można je policzyć.
Zatrzymanie się nigdy nie jest atrakcyjną perspektywą dla żadnego sportowca. Sportowcy umierają dwa razy, jak mówią. Niesamowita długowieczność Messiego — i ciągła doskonałość — były skuteczną tarczą przed rozmowami o emeryturze, ale nikt nie może biegać wiecznie. W pewnym momencie wszystko, co robisz, staje się ostatnim razem. Wszystko jest przesiąknięte ciężką ostatecznością.
Messi najwyraźniej ma pewne przeczucie tego, co go czeka po drugiej stronie wielkiego świata pozagrobowego. „Trochę się boję, że to wszystko się skończy” – powiedział wcześniej w tym roku w wywiadzie dla ESPN Argentina. „Staram się o tym nie myśleć. Staram się tym cieszyć. Robię to teraz częściej, ponieważ wiem, że nie zostało mi już wiele czasu”.
Tutaj, w duszną, pełną napięcia noc na Hard Rock Stadium, z pewnością nie liczył na to, że zostanie mu odmówiona część pozostałego salda. Siedząc na ławce, z okładem z lodu na opuchniętej kostce i żółtą kamizelką zakrywającą niebiesko-białą koszulkę, kusiło, by zastanowić się, co myśli Messi.
Być może w tym przypadku po prostu został fanem. Być może wizja drużyny grającej bez niego — obraz, do którego będzie musiał się przyzwyczaić w nadchodzących dekadach — wykrzywiła jego już skręcone wnętrzności w nowe, niewygodne kształty.
Po meczu trener reprezentacji Argentyny, Lionel Scaloni, powiedział, że Messi nie chciał zejść z boiska, ale jego kontuzja sprawiła, że każda inna opcja stała się zbędna.
„Leo ma coś, co każdy powinien mieć” – powiedział Scaloni. „Jest najlepszy w historii i nawet z taką kostką nie chce zejść
„To nie dlatego, że jest samolubny, ale dlatego, że nie chce zawieść swoich kolegów z drużyny. Urodził się, aby być na boisku”.
Przynajmniej na koniec była ulga. Kiedy Lautaro Martinez strzelił zwycięskiego gola cztery minuty przed północą w Miami, było oczywiste, że największa grupa graczy nie była wokół strzelca. Nie, piłkarze Argentyny zwrócili się ku Messiemu, swojemu przewodniemu światłu.
„Kiedy mówimy o zawodnikach, którzy odcisnęli piętno na historii futbolu, staramy się przedłużyć ich kariery, gdy zaczynamy widzieć koniec” – powiedział niedawno jego trener Inter Miami, Tata Martino. „Wierzę, że Leo i jego rodzina przygotowują się na moment, gdy ten koniec nadejdzie. Nadchodzi dla każdego”.
Messi jeszcze nie nadszedł. Będzie grał w MLS, kiedy wyleczy kontuzję, może nawet zrobi coś, żeby doprowadzić Argentynę do Mistrzostw Świata, ale to był ostatni odcinek Messi Does Tournaments i kolejny etap w drodze do The End. Prawdziwego końca. Dnia, w którym ten absurdalny, magiczny, wywołujący śmiech, mały, dobry duszek piłkarza przeniesie się w czas przeszły.
„Mam szczęście, że mogę robić coś, co mnie pasjonuje” – powiedział Messi w dokumencie Apple o swojej amerykańskiej przygodzie. „Wiem, że to moje ostatnie lata i wiem, że kiedy tego nie będę miał, będzie mi tego bardzo brakowało, ponieważ bez względu na to, ile rzeczy znajdę do zrobienia, nic nie będzie takie jak to”.
Nie będzie już wielkich finałów, potencjalnie. Nie będzie już nocy takich jak ta, surowych i wspaniałych dla jego narodu. I tak, na długo przed świętowaniem, płakał. Można to zrozumieć.
(Zdjęcia górne: Juan Mabromata; Buda Mendez; Chandan Khanna/AFP via Getty Images; projekt: Ray Orr)